[ Pobierz całość w formacie PDF ]
kończyło, zasypiałam na podłodze.
Czasami nad ranem, ciągle jeszcze pijana, budziłam się, drżąc z zimna, i musiałam pójść
do łazienki. Wracając, widziałam swoje odbicie w lustrze. Policzki poorane ciemnymi
strużkami resztek po makijażu. Czerwone plamy zaschniętego wina, rozlanego na moje
piersi, gdy ręce trzęsły mi się od łkania lub gdy byłam już tak pijana, że rozlewałam wino,
podnosząc kieliszek do ust. Włosy przyklejone do czoła i szyi. I gdy widziałam to odbicie
w lustrze, dostawałam ataku nienawiści i pogardy do siebie, do niego, do jego żony i do
wszystkich cholernych róż tego świata. Wpadałam do salonu, chwytałam ten bukiet, co to
trzeba było wyciągnąć obie ręce, żeby go objąć, i tłukłam nim o podłogę, o meble lub o
parapet. Bo ja także dostawałam od niego róże. Tylko że białe. Przestawałam tłuc, gdy
na łodygach nie było już żadnych kwiatów. Dopiero wtedy czułam się uspokojona i szłam
spać. Budziłam się około południa i chodziłam boso po białych płatkach leżących na
podłodze w salonie. Na niektórych były plamy krwi z moich dłoni pokłutych kolcami. Takie
same plamy były zawsze na pościeli. Teraz już będę pamiętała, aby nie zapalać światła
w łazience nad ranem 31 stycznia.
Ale róże ciągle lubię i gdy już się uspokoję tego 31 stycznia i gdy wieczorem piję herbatę
z rumianku i słucham jego ulubionego Cohena, to myślę, że on jest właśnie jak róża. A
róża ma też kolce. I myślę, że można płakać ze smutku, że róża ma kolce, ale można
również płakać z radości, że kolce mają róże. Kolce mają róże. To jest ważniejsze. To
jest znacznie ważniejsze. Mało kto chce mieć róże dla kolców...
Ale przy Cohenie ma się takie myśli. Bo on jest taki przerazliwie smutny. Rację ma ten
brytyjski krytyk muzyczny: do każdej płyty Cohena powinni dodawać darmowe brzytwy.
Wieczorem 31 stycznia potrzebuję herbaty z rumianku i właśnie Cohena. To przy jego
muzyce i przy jego tekstach mimo tego jego sztandarowego smutku najłatwiej jest mi
poradzić sobie z moim własnym.
I tak jest od sześciu lat. Od sześciu lat 30 stycznia najpierw on doprowadza mnie do
szaleństwa, dotykając, całując i pieszcząc moje dłonie, a potem ja sama kaleczę je sobie
do krwi kolcami róż z urodzinowego bukietu od niego. Ale tak naprawdę to głównie
kaleczą mnie litery i cyfry Joanna 30.01.1978, wygrawerowane delikatnie na wewnętrznej
stronie jego obrączki. Kaleczą mnie jak drut kolczasty w podbrzuszu.
Dlaczego się na to godzisz?
I ty także o to pytasz?! Moja matka mnie o to pyta, gdy jadę do niej na święta. I zawsze
przy tym płacze. I wszyscy moi psychole, oprócz tego od przejawu edypalnego , mnie o
41
to nieustannie pytali i pytają. Ja doskonale rozumiem intencję, niemniej to pytanie jest
niewłaściwie postawione. Bo ja wcale nie mam uczucia, że się na coś godzę. Nie można
godzić się na coś, co jest potrzebne lub czego się pragnie, prawda?
Ale pomijając pytanie i rozumiejąc intencję, trwam - bo chyba wszystkim o to trwanie w
tym pytaniu chodzi - przy nim głównie dlatego, że kocham go tak bardzo, że czasami aż
mi dech zapiera. Czasami marzę, aby mnie porzucił, nie raniąc przy tym. Wiem, że to
niemożliwe. Bo on mnie nie porzuci. Po prostu to wiem. Bo on jest najwierniejszym
kochankiem. Ma tylko mnie i żonę. I jest nam obu wierny. Odejdzie wtedy, gdy ja mu to
nakażę lub gdy znajdę sobie innego mężczyznę. Ale ja nie chcę mu tego nakazać. A to z
innymi mężczyznami także nie funkcjonuje. Wiem, bo miałam kilku innych mężczyzn .
Głównie po to, aby z tymi mężczyznami uciekać od niego.
To było przed dwoma laty. Wyjechał na kilka tygodni do Brukseli, na jakieś szkolenie.
Odkąd przeszedł do tej firmy internetowej, często wyjeżdżał. Miałam do niego polecieć
na ostatni tydzień. Planowaliśmy to w szczegółach na dwa miesiące przed jego
wyjazdem. Już samo planowanie wprowadzało mnie w ekstazę. Kiedy znalazł się w
Brukseli, dzwonił każdego dnia. Miałam już wszystko przygotowane. Mieliśmy być z sobą
siedem dni i osiem nocy. Byłam niewiarygodnie szczęśliwa. Tabletkami tak przesunęłam
moją menstruację, aby w żadnym wypadku nie wypadła na ten tydzień w Brukseli.
Miałam lecieć w piątek, a w środę dostałam gorączki. Ponad trzydzieści dziewięć stopni.
Płakałam z wściekłości. Gdybym mogła, udusiłabym tę koleżankę, która przywlokła się z
anginą do biura i mnie zaraziła. Jadłam łyżkami sproszkowaną witaminę C, garściami
łykałam aspirynę, chodziłam z torebką wypchaną pomarańczami i cytrynami, które
jadłam, nie posypując cukrem, jak jabłka. Postanowiłam, że będę zdrowa na moje
siedem dni i osiem nocy w Brukseli. To było jak projekt w pracy: Bruksela, czyli zdrowa
za wszelką cenę . Kiedy nic nie pomagało, zaczęłam brać wszystkie antybiotyki, które
znalazłam w apteczce w łazience. Większość była już przeterminowana, bo ja normalnie
prawie nigdy nie choruję. Właśnie we środę, gdy antybiotyki się skończyły, a ja ciągle
miałam prawie trzydzieści dziewięć stopni gorączki i uczucie, że pod łopatką mam wbity
nóż, który się rusza, jak kaszlę, poszłam do prywatnej przychodni koło mojego biura.
Stanęłam w wąskim korytarzu prowadzącym do gabinetów lekarzy. W fotelu przed
drzwiami gabinetu ginekologicznego siedziała jego żona i czytała książkę. Pod oknem,
przy niskim stoliku z kredkami i plasteliną jego córka rysowała coś na dużej kartce
papieru. Podniosła głowę, gdy weszłam, i uśmiechnęła się do mnie. Uśmiechała się
identycznie jak on. Całą twarzą. I tak samo jak on mrużyła przy tym oczy. Poczułam, że
drżą mi ręce. W tym momencie jego żona wstała, wywołana przez pielęgniarkę. Odłożyła
książkę, powiedziała coś do córki i uśmiechając się do mnie, wskazała zwolniony fotel.
Przechodząc obok mnie w wąskim korytarzu, otarła się o mnie ogromnym brzuchem.
Była w ostatnich tygodniach ciąży.
Pociemniało mi w oczach. Podeszłam do okna i nie zważając na protesty, otworzyłam je
na oścież i zaczęłam głęboko wciągać powietrze. Ktoś pobiegł przywołać pielęgniarkę.
42
Po chwili, odurzona powietrzem, poczułam się lepiej. Zamknęłam okno i wyszłam. Jego
córka patrzyła na mnie przestraszona, nie rozumiejąc, co się dzieje.
Nie potrzebowałam już antybiotyków. Po drodze wysypałam do ulicznego kosza
pomarańcze i cytryny z torebki. Do następnego wyrzuciłam wszystkie aspiryny. Nagle
poczułam, że bardzo chcę być chora. Najpierw być śmiertelnie chora, a potem gdzieś się
[ Pobierz całość w formacie PDF ]