[ Pobierz całość w formacie PDF ]
cami miasta, jadąc daleko na przedzie, świadom dylematu dręczącego młodego oficera,
który powinien jechać przed nim, nawołując: Droga dla króla! , ale nie śmiał wyprze-
dzić swego władcy.
Dochodziło południe. Ulice i place Havnoru były jasne, gorące i niemal zupełnie wy-
ludnione. Słysząc stukot kopyt, ludzie spieszyli do drzwi małych, ciemnych sklepików,
by spojrzeć na króla i go pozdrowić. Kobiety siedzące w oknach, wachlujące się i plot-
kujące ponad ulicą, spoglądały w dół, kiwając rękami. Jedna rzuciła mu kwiat. Końskie
kopyta uderzały z donośnym łoskotem w cegły szerokiego, rozsłonecznionego placu.
Wokół nie dostrzegał ludzi, jedynie psa z podwiniętym ogonem, który lekceważąc
obecność władcy, odbiegł powoli na trzech nogach. Król skręcił w wąską uliczkę wio-
dącą do wybrukowanej drogi wzdłuż Serrenen i podążył nią aż do skrytego w cieniu
wierzb i starego miejskiego muru Pałacu Rzecznego.
Przejażdżka nieco poprawiła mu humor. Upał, cisza i piękno miasta, świadomość
ukrytych za ścianami i okiennicami setek ludzkich istnień, uśmiech kobiety, która rzu-
ciła mu kwiat, złośliwa satysfakcja, że zdołał wyprzedzić wszystkich swych strażników
i pochlebców, wreszcie zapach i chłód rzeki oraz cienisty dziedziniec pałacu, w którym
zaznał dni i nocy spokoju i rozkoszy, pozwoliły mu nieco otrząsnąć się z gniewu. Czuł
się dziwnie obco, jakby oddalił się od samego siebie. Furia opuściła go, pozostawiając
pustkę.
Pierwsi jezdzcy z orszaku docierali właśnie na dziedziniec, gdy Lebannen zeskoczył
z konia. Wszedł do środka, niczym kamień ciśnięty do spokojnego stawu, sprawiając, iż
lokaje i służący rozbiegli się, tworząc kolejne kręgi oszołomienia i paniki.
Powiadomcie księżniczkę, że tu jestem polecił.
Pani Opal ze starego majątku Hien, obecnie zawiadująca damami księżniczki, po-
jawiła się przed nim natychmiast, uprzejmie powitała i zaproponowała poczęstunek,
zachowując się, jakby królewska wizyta zupełnie jej nie zaskoczyła. Owa wytworna
uprzejmość uspokoiła go, a jednocześnie dziwnie zirytowała. Niekończąca się hipokry-
zja. Cóż jednak miała począć pani Opal gapić się oszołomiona, niczym wyrzucona
na brzeg ryba (jak to czyniła bardzo młoda dwórka), bo król zechciał w końcu niespo-
dziewanie odwiedzić księżniczkę?
98
Bardzo mi przykro, że nie ma tu pani Tenar rzekła stara dama. Z jej pomocą
znacznie łatwiej rozmawia się z księżniczką. Choć przyznaję, iż moja pani czyni zadzi-
wiające postępy w języku.
Lebannen zupełnie zapomniał o problemie języka. Przyjął zimny napój i nic nie od-
powiedział. Pani Opal zagadywała go uprzejmie z pomocą pozostałych dam, niewiele
się jednak dowiedziała. Lebannen uświadomił sobie, że zapewne będzie musiał rozma-
wiać z księżniczką w obecności wszystkich dworek. Tak nakazywał zwyczaj. Nieważne,
co zamierzał jej powiedzieć, teraz nie mógł rzec nic. Chciał już właśnie wstać i wyjść,
gdy w drzwiach stanęła kobieta, której głowę i ramiona skrywał czerwony woal. Upadła
miękko na kolana.
Proszę, król, księżniczka, proszę.
Księżniczka przyjmie cię w swych komnatach, panie przetłumaczyła pani
Opal.
Skinieniem głowy wezwała lokaja, który odeskortował ich na górę długim koryta-
rzem, przez przedsionek, wielką mroczną komnatę pełną kobiet w czerwonych zasło-
nach, na balkon wychodzący na rzekę. Tam właśnie czekała postać, którą tak dobrze pa-
miętał: nieruchomy czerwonozłoty walec.
Wietrzyk znad wody sprawiał, że zasłony falowały lekko, toteż postać nie wydawała
się masywna, lecz delikatna, zwiewna niczym wierzbowy listek. Nagle jakby skurczyła
się, zmalała. Księżniczka dygnęła przed nim. Skłonił głowę. Oboje wyprostowali się, sto-
jąc w milczeniu.
Księżniczko rzekł Lebannen. Miał wrażenie, że to wszystko nie dzieje się na-
prawdę. W uszach dzwięczał mu własny głos. Przybywam poprosić cię, abyś towa-
rzyszyła nam w wyprawie na wyspę Roke.
Nie odpowiedziała. Nagle lekkie welony rozsunęły się, gdy uniosła je na boki. Złociste
dłonie o długich palcach przytrzymywały cienką materię, ukazując skąpaną w czerwo-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]