[ Pobierz całość w formacie PDF ]
najtępsi, po prostu stado wykonawców. Kroiło się coś dużego i śmierdzącego, tyle, że nikt nie wiedział
co. Z Warny nie przychodziły żadne kapsuły informacyjne. O tym, co się stało, dowiedziałem się dopiero
po powrocie tej powolnej myślowo zmiany, czyli dużo za pózno.
Jak tylko wróciła owa pamiętna ekipa, gnany niecierpliwością zaprosiłem, wbrew swoim zasadom
pierwszego napotkanego ze świeżo upieczonych, "konopackich" pilotów na wspólną rozmowę z
trunkami, dorabiając się paru zdziwionych spojrzeń ze strony starszych, doświadczonych kumpli.
- I jak tam Warna? - spytałem lekko.
- Jaka Warna? - parsknął - Nie ma już Warny. Zrobiliśmy im wewnątrzukładowe odpalenie - dodał
dumnie.
- Co? - wyszeptałem. Nie wiem co stało się z moją twarzą, ale mój rozmówca natychmiast uderzył w
inne tony.
- Mieliśmy rozkazy, rozumiesz - tłumaczył się coraz ciszej. - Poza tym, wiesz, może rzuci ich w okolice
jakiegoś Słońca...
- Wystrzeliliście im wszystkie planety we Wszechświat!? - ryknąłem - Ach, ty... wy... - dławiłem się
wściekłością. W końcu rzuciłem się na niego celując pięścią w coś możliwie bolesnego.
Uznano to za sygnał za ogólnej rozróby. W ruch poszły pięści, buty i co też sobie obdarzeni fantazją
piloci poprzyczepiali. Tym razem potyczka rozgrywała się w konfiguracji nowi-starzy. Trafiłem mojego
gdzieś w korpus, poprawiłem kolanem, on odwdzięczył mi się podobnie. Pchaliśmy się i kopaliśmy,
szamocząc w dziwacznym tańcu, aż w końcu dostałem porządnie w łeb. Odtoczyłem się, otrząsnąłem i,
napędzany wściekłością milionów zamordowanych Warneńczyków, ruszyłem znów do walki. Szukałem
w bójce tego oczyszczającego uczucia, które nadchodzi po zużyciu wszystkich hormonów agresji, ale nie
dane było mi spełnienie. Raz biłem ja, raz mnie, ale żadna kuracja nie była w stanie wypalić mojego bólu
i wstydu.
Imprezę przerwał barman wpuszczając gaz usypiający, a co twardszych traktując przez podłogę
prądem. Z posterunku policji wyszedłem dwa dni pózniej, równie wściekły jak przed zamknięciem. Jak
zwykle wypuszczono nas dopiero wtedy, kiedy nasi przeciwnicy z knajpy byli już dawno w przestrzeni.
Ta, zazwyczaj znakomita taktyka zawiodła jednak w pełni.
Uruchomiłem wszystkie moje demagogiczne talenty tworząc sprawną, zgraną aczkolwiek nieco zbyt
luzną grupę wywrotową. Najpierw wykorzystaliśmy nasze znajomości w porcie i pobuszowaliśmy w
magazynach, szukając czegoś, co przypominałoby broń ręczną.
Nasz plan był zabójczo prosty i idiotyczny - mieliśmy zamiar wparować do głównej siedziby Straży
Emigracyjnej, sterroryzować Konopackiego i zmusić go do rezygnacji. A co.
Na początku szło nam całkiem niezle. Pierwszych wartowników nie musieliśmy w ogóle straszyć,
wystarczyło poprosić ich grzecznie o pozwolenie na rozmowę z Konopackim. Kiwali grzecznie głowami i
otwierali drzwi. Problem pojawił się dwie warty przed gabinetem wielkiego szefa, kiedy trafiliśmy na
pierwszego człowieka w budynku, który spytał nas o dokumenty. Wyciągnąłem spawarkę, przystawiłem
mu do głowy i wysyczałem:
- Przejdziemy, albo wypalę ci mózg z czaszki.
Miałem jeszcze w sobie mnóstwo żółci zgromadzonej na wieść o losie Warny i biedny wartownik
chyba to wyczuł, bo poddał się natychmiast z przerażeniem w oczach. Pojawił się jednak problem - co z
nim zrobić?
- Związać go - zakomenderowałem.
David, jeden z naszych popatrzył nieufnie na aparat do generacji linki molekularnej.
- Ręce sobie poobcina - zaoponował.
- To nie było już nigdzie takiej linki do ludzi? - warknąłem.
- Była, ale nie było czasu lecieć do muzeum - usłyszałem z tylnych szeregów szept.
Wszyscy zachichotali.
- Dobrze, w takim razie on idzie z nami. Ale tylko jedno słowo za dużo - zagroziłem nieszczęsnemu
służbiście spawarką - i będzie z tobą zle.
Był pod takim wrażeniem mojej władczej agresywności, że tylko skinął głową. Kątem oka zobaczyłem,
że jeden z naszych daje mi sygnał abym stanął. Kiedy się zatrzymałem, ktoś zaszeptał mi do ucha:
- Spawarka. Trzeba drugą stroną - wyjaśnił. - Ale w ogóle to jestem pod wrażeniem stary. To lepsze niż
drajdewizja.
Poszedłem do przodu mamrocząc niezrozumiale pod nosem. Jakim cudem Konopacki wepchnął tą
niesforną bandę kpiarzy do trybów wojskowej machiny dewastacji i nieszczęść?
Błysnęła mi dziwna myśl - a co, gdyby Warneńczycy nie strzelali? Gdyby tylko tam byli, a oni nie
traktowali nas wyłącznie jako siewców zniszczenia? Zaatakowalibyśmy, czy nie?
W międzyczasie dotarliśmy do drugiej, tym razem dwuosobowej, warty. Zgarnęliśmy ich ze sobą i
ruszyliśmy do, bliskiego już, gabinetu admirała Konopackiego. Szło jak z płatka, ale właśnie wtedy
trafiliśmy na przeszkodę nie do pokonania. Była lekko różowa za złotym wykończeniem i miała jakieś sto
sześćdziesiąt centymetrów. Sekretarka Konopackiego.
Nie miałem nawet śladu pomysłu, co z nią zrobić. Spawarka odpadała, pewne hamulce są nie do
pokonania, a miałem wrażenie, że zapchany do granic kalendarz szefa uniemożliwi nam jakiekolwiek
spotkanie. I tak też się stało. Sekretarka zaproponowała nam grzecznie termin za dwa tygodnie i nie dała
się wyprowadzić z równowagi naszym statusem bohaterów wojennych. Wzięci do niewoli wartownicy
rechotali otwarcie, a ja czułem się niewymownie głupio.
Sytuację uratował sam admirał, który wyszedł z biura, otaksował nas jednym spojrzeniem i dał sygnał do
wejścia ignorując dziwaczne gesty swoich ochroniarzy. Różowa zapora odsunęła się z westchnieniem i
znalezliśmy się w biurze Szefa Obywatelskiej Straży Emigracyjnej, Admirała Floty i Dyktatora Czasu
Wojny zarazem.
- Słucham kapitanie Otanto - powiedział swym twardym barytonem
- My w sprawie Warny - wycedziłem.
- A, dowiedział się pan - Konopacki skinął spokojnie głową. - Czuję, że spotka mnie zaraz coś
naprawdę strasznego.
- Niekoniecznie - nadal wyrzucałem słowa spoza zębów. - Wystarczy, że poda się pan do dymisji i
rozwiąże Flotę.
- Nie mogę rozwiązać Floty, bo to nie leży w moich kompetencjach - odpowiedział. - Dostanie pan
dość głosów w wyborach, to sam pan ją rozwiąże. A co do pierwszej z pańskich próśb... - wyjął z
szuflady kawałek papieru, podpisał i położył na biurku - to proszę bardzo. Moja misja skończyła się.
Ziemia jest bezpieczna.
Wziąłem kartkę i przeczytałem z niedowierzaniem. Stało jak wół - "Proszę o natychmiastowe
zwolnienie mnie z zajmowanej funkcji". Do tego pół strony techniczno - prawnego opisu.
- Aha - dodał Konopacki. - %7łeby się wam piloci w głowach nie poprzewracało - wyciągnął z szuflady
groznie wyglądający przedmiot i wycelował w nas. - Poodkładać mi te zabawki i won. %7ładnych głupich
pomysłów, ja wiem jak strzelać do ludzi, a wy nie.
Wykonaliśmy jego rozkaz. Opuściliśmy budynek i wszyscy rozeszli się do swoich zajęć, aby stopniowo
zapomnieć.
Zostałem tylko ja. Stałem z jedną ręką w kieszeni, patrzyłem bezradnie dookoła i czułem się jak ostatni
[ Pobierz całość w formacie PDF ]