[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Wszystko mi się przestało podobać - mruknąłem.
Ale ty możesz robić, co ci się podoba.
- Przecież to dla Kuby - szepnęła. - On by tak postą-
pił.
We mnie coś się ruszyło, nie wytrzymałem.
- Oni go zabili - powiedziałem cicho.
- No właśnie.
- Zabili go ci, co każą stawiać te świece - powiedzia-,
łem z naciskiem.
Wstałem i przeszedłem do jadalni. Już w progu wie-
działem, że jutro będę u Witka.
No i pojawiłem się u Witka Sanojcy z tą atrapą para-
belki z teatralnej rekwizytorni za paskiem od spodni.
\ Wędrowałem przez miasto z tą pseudobronią za pa-
skiem od spodni i tak naprawdę to nagrywałem" własne
emocje, jakbym miał zdjęcia do filmu z lat okupacji. Na
widok wojskowego patrolu serce pakowało mi się do
gardła. Na dobrą sprawę dopiero teraz zrozumiałem, co
miałem okazję grać przed tylu laty w czasie ekranizacji
głośnej okupacyjnej powieści. Przybyłem tego zimowe-
126
go popołudnia do drzwi mieszkania mego przyjaciela
zharowany niczym po całym dniu zdjęciowym w lipco-
wym upale. Musiałem sobie powiedzieć, że z kondycją
nerwową nie stoję najlepiej.
Witek mnie oczekiwał. Okazało się, że gówniarz go
uprzedził. Niech tata nie zdziwi się, cokolwiek by on
tacie powiedział". Uprzedził go właśnie, że zapewne"
zwrócę owo parabellum", które on pożyczył sobie" z
teatralnej rekwizytorni.
- Czekałem, ale na wszelki wypadek podjąłem pew-
ne kroki", jak publikują w oświadczeniach prokuratu-
ry-
Udawał spokojnego, ale widziałem, jak jest napięty.
Sam z przyjemnością przyjąłem zaproszenie na jedne-
go".
Przy drugim", a może i czwartym" Witek pokazał mi
skonfiskowane gówniarzowi archiwum organizacji
CZAKO".
- Wiem, wiem, nie musisz mi tłumaczyć, znam tę or-
ganizację. Nawet wziąłem udział w jej rozbrajaniu... -
mruknąłem rzucając zaliczkę oczekiwanych rewelacji.
Ale na razie archiwum. W nim protokół z wersetem
organizacyjnej przysięgi. Lista pseudonimów zaprzy-
siężonych. Uwagę moją zwrócił Hrobry (tak, przez
samo h).
Parę kartek odbitych na kserografie...
" " - Co to takiego? - spytałem trafiając wzrokiem na
jakiś tekst powielony od połowy przeniesionego z po-
przedniej strony słowa. U góry paginacja oznaczała ja-
kąś stronę sto ileś".
- To jest fragment pracy mego ojca, czyli dziadka
Andrzeja. Historyka pierwszego pułku strzelców kon-
nych". Przechodzimy do listy strat zadanych przez tę
formację nieprzyjacielowi w roku tysiąc dziewięćset
dwudziestym. Andrzej indoktrynował kolegów umac-
niając swą pozycję wnuka kombatanta z tysiąc dzie-
więćset dwudziestego roku.
127
Sanojca był skrzywiony, jakby go bolał brzuch. Nalał
sobie ten kolejny kieliszek. Wdzięczny mu byłem, że na
chwilę zawiesił butelkę nad moim, pytając wzrokiem o
przyzwolenie. Pamiętał o moim sercu. Ale ja nie chcia-
łem pamiętać.
- Tak. Więc straty bolszewików" zadane przez
dziadka, a tu masz sprawy aktualne.
Była tam ulotka podpisana ARO - Akademicki Ruch
Oporu... (Student - pomyślałem), dalej komunikat
KOPA - Komitet Ocalenia Artystów Polskich - (aha, to
już zapewne Dyrektor lub jakiś jego -człowiek).
- Przejrzyj sobie - mruknął mój Witek.
Była tam lista . kolaborantów", którym grożono gole-
niem do łysej czaszki" (chodziło bodaj o aktorów, któ-
rzy coś odczytali w Polskim Radio, w Telewizji wciąż
nie pokazywał się żaden. Solidarnie bojkotowali tę
agendę państwowej propagandy, nawet gdy im propo-
nowała granie Bałuckiego lub Fredry).
- Czego ty się przejmujesz? Mogą obciąć Pendere-
ckiemu brodę, co nas to obchodzi.
Przyszedł mi nasz mistrz do głowy, gdyż wczoraj wi-
działem w ramach Dziennika TV jakiś z nim wywiad.
- %7łycie to teatr amatorski.
Ale on był załamany. Nie mogłem się zdobyć na opo-
wieść, której oczekiwał i musiał się doczekać.
- Nalej jeszcze - zaproponowałem.
- Słuchaj - usłyszałem, gdy Witek wpatrzył się w dno
osuszonego kieliszka, jakby tam wywołał mary swej
młodości - jako gówniarz też się bawiłem. Kiedyś, kie-
dyś, już jako dorosły człowiek, znalazłem na strychu w
ojcowskiej skrytce swój pamiętnik. Dowiedziałem się z
niego, że należałem do sztabu tajnej organizacji, pełni-
łem niezbyt poważną funkcję przechowywacza atra-
mentu", myślę, że było to określenie na kronikarza czy
archiwariusza. Wśród papierów natrafiłem też na spis
naszej broni. Wśród proc i łuków znalazłem wykaz kil-
kunastu ładunków gazowych". I wówczas sobie przy-
128
pomniałem tajną broń, Wunderwaffe" naszego po-
dwórka: napełnione wysuszonym końskim gnojem pa-
pierowe torby. Rozbijało się je na twarzy nacierającego
przeciwnika... Słuchaj, to przecież jest taka zabawa, ale
tu stawia się życie...
- Nie bój się o szczeniaka. Chyba jest po kryzysie... -
chciałem zacząć swoją opowieść, ale umilkłem słysząc
jego zdanie.
- Nie boję się. Właściwie to boję się tylko jednego:
swojego tchórzostwa. %7łe odpuszczę im tę głupotę i to
co robią z takimi gówniarzami.
Aadnie to było powiedziane: boję się tylko swojego
tchórzostwa, ale przyszło mi na myśl, że mój przyjaciel
boi się przede wszystkim o swojego syna. Teraz, nie
dopuszczając mnie do głosu, jął mówić o naszym środo-
wisku.
Może rzeczywiście był w jego wściekłej goryczy jakiś
podtekst osobistej urazy, ale może tym wyrazniej ich"
widział i oceniał. Mówił o tym, jakie role grali dotych-
czas, do wybuchu kryzysu. %7łe tamten system miał w nich
pokornych wykonawców ról, które mieli grać dla syste-
mu. Rola"? Poseł? To nie jest rola? Duża rola. I grał
[ Pobierz całość w formacie PDF ]