[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Dobrze więc. - Elżbieta umościła się na miękkich poduchach i uśmiechnęła. - W tej
sytuacji pozostaje mi życzyć ci dobrej drogi. Niech Bóg cię ma w swojej opiece, lordzie
Jacku. - Wyciągnęła przed siebie chude ramię, a Hamilton z szacunkiem dotknął wargami
czubków jej palców. Elżbieta zerknęła na zamknięte okna, zza których dobiega! monotonny
łoskot deszczu bezlitośnie bijącego w ściany pałacu, i dodała: - Taka pogoda nie sprzyja
podróżom. Zjedz jeszcze z nami południowy posiłek. Będziesz miał czas pożegnać się ze
swoimi przyjaciółmi.
Audiencja dobiegła końca, ale zanim Jack odwrócił się do drzwi, nawiedziła go bardzo
przykra myśl. Obiecał Annie, że nie wyjedzie bez pożegnania. Czy miał obowiązek
dotrzymać danego słowa? Czy mimo kompromitującej sceny, która wydarzyła się
poprzedniego wieczoru, należało poszukać Anny i powiedzieć jej do widzenia?
Robert Dudley, który przez cały czas trwania rozmowy zdawał się drzemać przy
wielkim łożu Elżbiety, nagle podniósł głowę i zerknął, zaintrygowany. Co się stało temu
żołnierzowi? Nie tyle słowa, co ton Hamiltona go zaniepokoił. Gdy Jack opuścił sypialnię,
Robert wstał, przeprosił królową, wyszedł z komnaty i dogonił go na schodach, u wejścia do
wielkiej sali.
- Hamilton... Jack... czy stało się coś złego?
- Nie. Jak powiedziałem Jej Wysokości, nie ma żadnych pogłosek o...
- Pytam o ciebie, panie, a nie o pogłoski - przerwał mu Robert. - Jaka jest prawdziwa
przyczyna twojego nagłego wyjazdu?
- Czy to cię naprawdę interesuje, panie? - W swoim obecnym stanie ducha Jack
wydawał się nie pamiętać nawet o pozycji, jaką na dworze zajmuje Robert Dudley, faworyt
królowej.
Robert parsknął śmiechem. Właściwie nie wiedział, dlaczego wybiegł z komnaty.
Hamilton z pewnością nie należał do jego przyjaciół ani w przeszłości, ani teraz, ale budził
jego szczery podziw.
Robert Dudley, earl Leicester, nie godził się na funkcję tresowanego pieska Elżbiety.
Inteligencją i męskością przewyższał większość dworzan. Był również bardzo sprawny
fizycznie i na turniejach uważano go za wyjątkowo groznego przeciwnika, ale Jack zawsze
okazywał się najlepszy, a wielki wojownik na ogół docenia innego wielkiego wojownika.
- Czy interesuje? Prawdę mówiąc, nie. Skoro jednak nie ma żadnych przyczyn natury
wojskowej, które wzywałyby cię dc Ravensglass, wnoszę, że decydują sprawy osobiste. A
skoro tak to mogę dać ci radę, jeśli jesteś w odpowiedniej dyspozycji, by jej wysłuchać.
Jack znieruchomiał. Posiadał talent do dobierania ludzi, którzy potem wyróżniali się w
boju, naturalnie więc zwrócił uwagę na Leicestera, gdy zobaczył go na placu ćwiczeń, i
zakarbował sobie w pamięci, że mógłby mieć takiego człowieka u swojego boku. To
oczywiście nie wchodziło w grę, teraz jednak zdecydowało o tym, że Jack postanowił
posłuchać.
- Chodzi o tę małą Latimarównę, prawda? - spytał cicho Robert.
- Skąd ci to przyszło do głowy, panie? - Czyżby już krążyły płotki? Jack, który nigdy
nie przywiązywał wagi do tego, co mówią inni, nagle zaczai się tym martwić, bo zła fama
mogłaby zaszkodzić Annie.
- Mam oczy. Już w Ravensglass zdawało mi się, że macie się ku sobie, choć ty, panie,
surowo sobie odmawiałeś tego prawa - dodał lekkim tonem.
Jack się odwrócił. Dlaczego rozmawia o osobistych sprawach z tym człowiekiem?
Robert wszedł za Hamiltonem do wielkiej sali.
- Och, bardzo przepraszam za ten żart, ale na dworze nabiera się nie zawsze
najlepszych przyzwyczajeń.
Tym rozbrajającym stwierdzeniem skłonił Jacka do zwierzeń.
- Nie powiedziałbym, że mamy się ku sobie, panie, bo dotyczy to tylko mnie. Z jej
strony to jest wyłącznie przyjazń, a w każdym razie była.
Robert zignorował pierwszą część wypowiedzi Hamiltona.
- Dlaczego była ? Czy coś się stało wczoraj wieczorem? Cierpiałem na kolacji w
apartamentach lorda Thorntona, kiedy Monterey przyszedł bez swojej ukochanej, a minę miał
taką, że bez kija ani przystąp. Potem widziałem też małą Annę w korytarzu prowadzącym do
kwater dam dworu. Z trudem powstrzymywała łzy. Co mu zrobiłeś, panie... i jej?
- Jemu? Nic, tylko przypomniałem mu o zasadach dobrego wychowania. A jej... -
Przez ostatnie dziesięć lat Jack nie miał zwyczaju zdradzania swoich najbardziej prywatnych
myśli, teraz jednak, o dziwo, nie mógł przerwać. - Och, prawdę mówiąc niewiele brakowało,
abym wziął ją siłą.
Robert w zadumie skubnął brodę. Nieprawdopodobne! Gdyby nie usłyszał tego z ust
Hamiltona, chyba by nie uwierzył.
- Tak to jest z tymi Latimarami - powiedział. - Sam pamiętam wiele sytuacji, w
których miałem ochotę udusić jej brata George'a. Oni czasem prowokują ponad wszelkie
granice.
Nie pocieszył tym Jacka, wszak Anna wcale go nie sprowokowała.
- Jakkolwiek jest, mam przeświadczenie, że muszę wyjechać, żeby uniknąć... żeby
uniknąć...
- Zakłopotania - podsunął Robert.
- Chyba nie zrozumiałeś, Leicester, tego, co ci powiedziałem. Omal nie wziąłem jej
siłą.
- Cóż, możliwe... ale masz przecież jeszcze następne trzydzieści lat, żeby jej to
wynagrodzić.
Jack spojrzał na niego zdumiony.
- Chcę powiedzieć - ciągnął Robert - że przecież się kochacie, a żadna panna nie
będzie miała za złe takiego zachowanie swojemu przyszłemu mężowi... - Urwał, bo Jack
wyglądał tak jakby zobaczył ducha. - Na Boga, człowieku, nie rób takiej miny! Przykro mi,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]