[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Byłeś wczoraj?
- Pewnie, że tak. Czy sądziłaś, że sobotnie nieporozumienie mnie zniechęci?
- Nie rozumiem. Myślałam, że jasno dałam do zrozumienia, iż nie chcę więcej cię
widzieć.
- To było równie jasne, jak błoto Missisipi. W jednej minucie powiedziałaś mi, że mnie
lubisz, a w następnej potraktowałaś mój język jak hamburgera.
- Nie chciałam zrobić ci krzywdy - powiedziała. - Czy nadal boli?
- Tylko wtedy, gdy liżę.
Odwróciła głowę i promienie rannego słońca oświetliły jej złote rzęsy i niezwykłe oczy.
- Przykro mi, że tak się stało - wyszeptała. - Chciałabym, aby było inaczej.
- Mogłoby być inaczej - nalegał. - Prawdę mówiąc, nadal może być inaczej. Mógłbym
zabrać cię dziś wieczorem na kolację i odrobilibyśmy sobotnią noc z nawiązką.
Ujęła go za rękę. Miała delikatne palce, a jej dotyk był łagodny.
- Gene - powiedziała szczerze - chcę ci powiedzieć, że jesteś jednym z
najatrakcyjniejszych mężczyzn, jakich kiedykolwiek spotkałam. Lubię cię bardziej, niż
potrafisz zrozumieć. To, i tylko to, sprawia, że nigdzie z tobą nie pójdę.
Pokręcił głową z niedowierzaniem.
- Sądziłem, że logika polityczna jest cholernie pokrętna - stwierdził. - Ale zupełnie nie
łapię, o co ci chodzi. Boisz się zbytnio zaangażować? Czy obawiasz się własnych uczuć?
Nie - powiedziała miękko. - Nie o to chodzi.
- To o co? Na Boga, Lorie, musisz mi powiedzieć.
- Nie mogę.
Nie wiedział, co zrobić, by ją przekonać. Stali obok siebie na oświetlonym słońcem
chodniku, aż drzwi frontowe banku zostały otwarte. Wówczas dotknęła jego ramienia i weszła
do środka budynku.
- Lorie - powiedział, gdy odchodziła. Przystanęła, lecz nie odwróciła się.
Wiedział, co chciałby jej powiedzieć, lecz brakowało mu słów, by wyrazić to, co czuł,
więc po prostu odwrócił się i odszedł w głąb K Street z rękoma w kieszeniach płaszcza i
spuszczoną głową. Dziewczyna w nieprzetartych okularach chichotała, gdy odchodził, aż ta z
gumą powiedziała:
- Ciiii - i pchnęła ją w kierunku banku.
Nie zdziwił się, doszedłszy do wniosku, że będzie jednak musiał sforsować mur domu
Semple'ów i obejrzeć to miejsce. Był to ten rodzaj tępego, upartego myślenia, które zapewniło
mu pracę w Departamencie Stanu i uprzywilejowaną pozycję w obozie demokratów. Jego
odpowiedzią na każdy subtelny i dziwny dylemat dyplomatyczny było: Dostać się do samego
jądra i zobaczyć, co, do diabla, jest grane".
Nie był wyrafinowanym myślicielem, lecz człowiekiem metodycznym z talentem do
detali i zdawał sobie sprawę, iż jest w stanie dokonać jednoosobowej eskapady do domu
Semple'ów z taką precyzja, że nikt nie dowie się o jego wejściu ani wyjściu. Zależało mu
wyłącznie na dokładnym przyjrzeniu się domowi oraz otaczającym go terenom i zdobyciu
informacji pomocnych w ustaleniu, dlaczego Lorie Semple uważa ich romans za niemożliwy.
Od poniedziałkowego poranka Lorie stała się jego obsesją. Wiedział, że to
szczeniackie, lecz nie potrafił wyrzucić jej ze swych myśli. Wypisywał jej imię, a nawet
próbował naszkicować twarz. Co najgorsze, wciąż prześladowały go jej słowa: Chcę ci
powiedzieć, że jesteś jednym z najatrakcyjniejszych mężczyzn, jakich kiedykolwiek
spotkałam. Lubię cię bardziej, niż potrafisz zrozumieć".
- Hej, ty - powiedziała Maggie, stawiając na jego biurku plastykowy kubek z kawą. -
Coś z tobą nie tak.
- Co nie tak? - spytał.
- Zapadłeś na Lorie Semple. Choroba ta jest znana współczesnej medycynie jako
szczeniacka miłość. W tym sęk.
Pociągnął łyk kawy i sparzył sobie usta.
- Zaprzeczam kategorycznie - stwierdził. - A poza tym, jak ktoś mający trzydzieści dwa
lata może cierpieć na szczeniacką miłość?
- Nie pytaj mnie - odparła wzruszając ramionami. - Spytaj tego, kto napisał Lorie
Semple" dwadzieścia cztery razy na twoim najlepszym papierze.
- Sądzisz, że użyłbym tego taniego fioletowego paskudztwa dla niej?
Maggie usiadła i pochyliła się nad jego biurkiem.
- Daj spokój, Gene - stwierdziła cicho. - Dlaczego się nie przyznasz? Nie widziałam cię
takim od lat.
Upił jeszcze trochę kawy.
- W porządku. Przyznaję się. Utkwiła mi w głowie i nie mogę jej stamtąd wyrzucić. To
wszystko przez absurdalny sposób, w jaki utrzymuje, że mnie lubi, a równocześnie zastrzega, iż
nigdy nie możemy się spotykać. Doprowadza mnie do szaleństwa, jeśli już chcesz wiedzieć.
- Co zamierzasz począć z tym fantem? - spytała.
Siedział przez chwilę w milczeniu, pijąc kawę szybkimi, dużymi łykami i próbując się
zdecydować na odpowiedz. W końcu zdecydował. Maggie zawsze myślała sprawnie i
logicznie, a przy tym chyba go lubiła.
- Opracowuję plan - powiedział powoli. - Chcę wedrzeć się na teren posiadłości
Semple'ów.
Maggie przysiadła w fotelu.
- Opracowujesz plan czego?
- Maggie - stwierdził -ja muszę wiedzieć. Włamanie się tam i przekonanie na własne
oczy jest jedynym sposobem. Muszę się dowiedzieć, dlaczego jest taka niedostępna. Myślę, że
to sprawa matki. Może staruszka jest kaleką i Lorie nie chce angażować się wobec nikogo, kto
odsunąłby ją od zniedołężniałej matki.
- Musiało ci odbić, Gene. A co będzie, jak cię złapią?
Potrząsnął głową.
- Nie ma siły. Opracowałem sposób, jak się tam dostać, powęszyć trochę i wyjść na
zewnątrz bez najmniejszych problemów.
- Tam są psy. Wielkie psy. Sam to mówiłeś.
- Nawet tak wielkie psy reagują na gaz. Wezmę ze sobą kilka takich sprayów, jakich
używają listonosze. Będą zamroczone wystarczająco długo, abym zdążył ze wszystkim się
uwinąć.
- A co z tym szoferem, Mathieu?
- On nawet nie będzie wiedział, że tam jestem. Jednak na wszelki wypadek wezmę ze
sobą broń. Oczywiście nie zamierzam jej używać, lecz jeśli jest takim ekspertem sztuk walki,
lepiej, żebym miał coś do obrony.
Maggie stała gryząc wargę.
- Czy jestem w stanie ci to wyperswadować? - spytała po chwili.
- Nie sądzę. Podjąłem już decyzję.
- Nawet gdyby to miało zrujnować twoją karierę? Sięgnął po papierosa.
- Nie zrujnuje, nawet gdyby mnie złapano na gorącym uczynku. Powiem wtedy, że
składałem tam wizytę i omyłkowo zostałem wzięty za opryszka. Boże, Maggie, nie zamierzam
[ Pobierz całość w formacie PDF ]