[ Pobierz całość w formacie PDF ]
godziny, bez skutku. W końcu poszedł do pubu.
A teraz wracał do domu z nadzieją, że do niego zadzwoni.
Wchodząc po schodach, zdał sobie sprawę, że kompletnie zapomniał o Chilim. Kiedy
rano wychodził do college'u, Chili podniósł się z podłogi i zwalił na jego łóżko, nawet nie
otwierając oczu. Teraz gdzieś zniknął; filiżanka kawy, którą zrobił dla niego Shahid, stała
przy łóżku nietknięta.
Pracował nad rękopisem Riaza, gdy do pokoju zapukał Hat, donosząc mu, że są
potrzebni na East Endzie. Shahid wrócił do biurka i ponownie zajął się przepisywaniem. Hat
stanął za nim i położył mu ręce na ramionach.
- Wyprowadzają się z mieszkania i przenoszą na nowe miejsce. Ojciec rodziny ciągle
leży w szpitalu. Potrzebują pomocy przy wynoszeniu mebli.
- Nie widzisz, że jestem zajęty? Hat cofnął się odruchowo.
- Nie chcesz iść ze mną?
- To nie moja kolej. Muszę przepisać te papiery dla Riaza.
- Oderwij się chociaż na chwilę.
- Ja tylko wykonuję polecenia. Hat westchnął.
- Riaz chciałby z tobą pomówić. Wydarzyło się ponoć coś jeszcze.
- Co?
- To Chad zachował dla siebie.
- Jak zwykle.
- Och, daj już spokój. Wiem, że Chad potrafi się zachowywać dziwnie, i w ogóle. Ale
może miałbyś ochotę na trochę bindi?
Po drodze wstąpili do restauracji Hata. Hat usadził go wygodnie i przyniósł mu
jedzenie razem ze specjalnością swego ojca, pikantnym jabłkowym sosem ćatni. Potem, od
czasu do czasu sięgając do miseczki pełnej rzodkiewek, pochylił się do niego ponad stołem.
- Jar, spróbuj tylko tej ćany. - Zanurzył nawet widelec w półmisku z prażonym
włoskim grochem i podniósł go do ust Shahida. - Co cię gryzie, Shahid, przyjacielu?
Niektórzy z nas zauważyli, że jesteś ostatnio jakiś markotny. Ktoś powiedział, że coś
ukrywasz.
- Ty też tak uważasz?
- Nigdy nie widziałem, żebyś zrobił coś złego.
- Ale ktoś widział?
- Gnębi cię coś naprawdę poważnego. Co się stało? Ciągle brakuje ci wiary?
Shahid nie odpowiedział. Lubił Hata; nie chciał wdawać się z nim w dyskusje, które
mogły zakończyć się kłótnią. I chociaż Hat patrzył na niego współczująco, jakby chcąc dać
mu do zrozumienia, że jest gotów wysłuchać jego zwierzeń, za co Shahid był mu naprawdę
wdzięczny, powiedział tylko:
- Nie martw się o mnie, Hat, chodzi o sprawy osobiste.
- Nie zapominaj, że jestem twoim przyjacielem - odrzekł Hat.
Walcząc przy przenoszeniu kanap, garderoby, lodówki, telewizora i dziecięcych
zabawek do stojącej na dole ciężarówki, Shahid minął na schodach Chada, który zapytał:
- Słyszałeś, co zadecydowali Irańczycy?
- Masz na myśli fatwę?
- Tak.
- Ktoś wspominał mi o niej w college'u dziś rano - przypomniał sobie Shahid. - Ale
nie mogłem uwierzyć. Przecież nie mówią tego poważnie?
- Ta książka była w obiegu stanowczo zbyt długo i nikt nie starał się temu zapobiec.
On znieważył nas wszystkich - Proroka, jego żony i całą jego rodzinę. To bluznierstwo i
świętokradztwo. Karą może być tylko śmierć. Ten człowiek stoczył się już zbyt nisko.
- Jesteś pewien, że to konieczne?
- Tak mówi prawo.
Shahid wysoko cenił Dzieci Północy i szczerze podziwiał ich autora. Nie mógł
zrozumieć wzburzenia Chada.
- Nawet jeżeli nas obraził, czy nie możemy po prostu zapomnieć o całej sprawie?
Kiedy w knajpie jakiś dupek zelży cię od fagasów, najlepszym wyjściem jest nie dosłyszeć,
no wiesz. Nie można wszystkiego brać do siebie.
Chad spojrzał na niego podejrzliwie.
- O czym ty mówisz?
- Nie rozumiem?
- Co dokładnie chcesz przez to powiedzieć?
- Właśnie to, co ci powiedziałem.
Chad potrząsnął głową, nie mogąc uwierzyć własnym uszom.
Już wkrótce okazało się, że sprawy zaszły naprawdę daleko. Chodząc w tę i z
powrotem z dobytkiem bengalskiej rodziny, Shahid przedyskutował kwestię fatwy z Tahirą,
Sadiqiem i Tariqiem. Wszyscy byli jednomyślni. Riaz poinformował Chada, że decyzję
ajatollaha przyjmują z prawdziwą radością, a Chad przekazał to stanowisko całej grupie.
Chad i Shahid stali pośrodku opustoszałego mieszkania.
- To nie wszystko. Jest jeszcze coś, co wyraznie świadczy przeciwko niemu. - Chad
obrzucił Shahida surowym spojrzeniem. - Teraz nie ma już miejsca na żadne wątpliwości.
- Co to takiego?
- Powiem ci pózniej, w tej chwili nie ma na to czasu. - Chad postanowił rozkoszować
się swoją tajemniczością. Pozostali, uporawszy się z tym etapem przeprowadzki, dołączyli do
nich i skupili się wokół Chada.
- Och, powiedz nam, nie bądz taki - poprosiła Tahira. Chad napawał się chwilą i nie
chciał zdradzić nic więcej; to wymagałoby demonstracji.
- Wszystko, co mogę powiedzieć, żeby choć w części zaspokoić waszą ciekawość, to
to, że otrzymaliśmy z góry cudowny znak.
Tahira klasnęła w dłonie.
- Znak! To prawdziwy cud! Jaki znak?
- Wskazówkę.
- Wskazówkę? - zdziwił się Shahid.
- Tak, strzałę wymierzoną prosto w bluznierczego pisarza.
- Co to za strzała? - próbował dociec Hat.
- A ile, do cholery, znasz różnych rodzajów strzał, głąbie?! - zirytował się Chad.
Dodałby od siebie coś jeszcze, ale zdołał się opanować pod wpływem ostrzegawczego
uśmiechu Tahiry.
- Powiem tylko, że jest to strzała w formie owocu. Wszyscy pogrążyli się w zadumie.
- Pewnie banan - wyszeptał Hat.
- Nie, to nie banan! Za moment ci przywalę!
Zatrzasnęli drzwi ciężarówki i przejechawszy kilka mil, nadzorowani przez kobietę,
której kamień nareszcie spadł z serca, rozpakowali rzeczy w niemalże identycznym
mieszkaniu na terenie bengalskiego osiedla. Zmordowani, wykonując polecenia Chada,
zapakowali się z powrotem do pustej ciężarówki. Zamiast jechać do domu, Chad wywiózł ich
na północne przedmieścia Londynu.
Przez kilka mil trwali w nerwowej ciszy, po czym Chad odezwał się:
- Wprawdzie to informacja ściśle poufna, ale mogę chyba powiedzieć, że tą strzałą jest
[ Pobierz całość w formacie PDF ]