[ Pobierz całość w formacie PDF ]
79
RS
- Wiem. - Jaycee ufnie spoczęła w objęciach Marleny. - Wiedziałam,
że też to zrozumiesz. To tak jak z Joe'em. Kiedy wrócił do ciebie po tych
wszystkich latach, nie może już robić tego, co przedtem, ale i tak go
kochasz, prawda?
Marlena przymknęła powieki.
- Prawda.
- I nie obchodzi cię, czy jeszcze może grać w piłkę i tak dalej?
- Nie, nie obchodzi.
- Mnie też. - Jaycee pociągnęła nosem, oderwała się od ciotki i
usiadła na plastykowym krzesełku. Kręcąc głową, mówiła w zamyśleniu: -
Kiedy Joe zyska dobry przykład w postaci Beau, to założę się, że sam
przestanie się zamartwiać swoją kontuzją.
Marlena przysiadła obok.
- Moim zdaniem masz rację, kochanie. - Nagle zrobiło się jej lżej na
sercu, otoczyła Jaycee ramieniem i usadowiły się wygodniej.
Marlena właśnie wyszła spod prysznica, kiedy rozdzwonił się
telefon. Zmarszczywszy brwi, pospieszyła podnieść słuchawkę, nim
Jaycee się obudzi. Mogły to być złe wiadomości o Beau...
- Halo.
- Marly, to ja.
- Joe. - Usiadła na krawędzi łóżka. - A już się bałam...
Przeklął cicho.
- Przepraszam. Nie pomyślałem. Beau miewa się znakomicie.
Dzwoniłem tam przed chwilą.
- Ja też. - Zciągnęła z głowy ręcznik i uwolniła wilgotne gęste włosy.
Powoli zaczęła je wycierać, zastanawiając się jednocześnie, dlaczego Joe
80
RS
telefonuje. Nie miała nic przeciwko temu. Nawet w środku nocy
rozkoszowała się szansą bycia z nim przez chwilę, podczas gdy reszta
świata... spała.
- Wiem, że jest już pózno - mówił ochryple. - Czy cię obudziłem?
- Nie. - Odłożyła ręcznik i sięgnęła ze siebie, by przysunąć poduszki
pod plecy. - Dopiero co wyszłam z łazienki. - Słysząc, jak wstrzymał
oddech, przymknęła oczy, zwinęła się w kłębek i przysunęła słuchawkę
bliżej warg. - Stało się coś złego, Joe?
- Po prostu zatęskniłem za twoim głosem.
Mocniej zabiło jej serce. Ile już razy powtarzał jej te słowa? Ile
godzin przegadali przez telefon, kiedy jej matka i Pete sądzili, że śpi? W
tamtych dniach zawsze byli tylko dla siebie. Dlaczego więc, ostatecznie,
przestali rozmawiać ze sobą, przestali się słuchać nawzajem?
- Jednak coś jest nie tak, Joe. Co takiego?
- Wieczorem zadzwoniłem do Laury.
Ze ściśniętym gardłem przez chwilę zapatrzyła się w ciemne okno.
Noc była gwiazdzista.
- Synowie zdrowi?
- Tak. To nie o to chodzi. - Wyczula, że jest napięty, więc czekała. -
To znaczy, rzeczywiście chodziło o Nicka i Matta, ale nie w tym sensie,
jak myślisz. Powiedziałem Laurze, że nie będę się sprzeciwiał, jeżeli chce
ich na lato zabrać do Anglii.
- W zeszłym tygodniu byłeś innego zdania.
- W zeszłym tygodniu wyprowadziła mnie z równowagi. Byłem
rozgoryczony, powiedziałem parę słów, których prawdopodobnie nie
powinienem.
81
RS
- Kto tego nie robi, kiedy czuje się znieważony.
- Marly... - Zawahał się, czuła, że to, co chce powiedzieć, nie
przychodzi mu łatwo. - Przemyślałem to, co mi wtedy mówiłaś. Miałaś
rację, Laura boi się oddać mi dzieci. Sądzi, że jeszcze nie dość się
ustatkowałem. Uważa, żel nie przystosowałem się do życia bez piłki,
przynajmniej na tyle, by chłopcy pomieszkali u mnie przez dłuższy czas.
Powoli położyła się na wznak i zamknęła oczy, wyobrażała sobie
twarz Joe'ego.
- Marly?
- Jestem.
- Ona się nie myliła. Z trudem mogę ci to wyznać, ale obie miałyście
rację. Mógłbym stać się lepszym wzorem dla moich synów, tylko że za
bardzo zacząłem rozczulać się nad sobą. Powinienem o wiele szybciej
wziąć się w garść. Tyle czasu zmarnotrawiłem. I jest też mi wstyd. Ja...
- Poczekaj. Poczekaj chwilę. Przestań się obwiniać. -Marly wsparła
się wyżej na poduszkach i zaczęła przemawiać tonem, którego używała w
stosunku do Jaycee, kiedy chciała udzielić jej surowej reprymendy. - Joe,
kiedy zostałeś gwiazdorem zawodowego futbolu, twoje życie przebiegało
niemal według książkowego wzorca. Kiedy zaś wszystko to, do czego
przywykłeś, nagle ci odebrano, to, naturalnie, musiałeś się poczuć
odtrącony. Naturalne, że kiedy przydarza się nam coś takiego, zatracamy
wiarę w siebie, szczególnie wtedy, kiedy nie zasłużyliśmy sobie na
krzywdę.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]