[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wybranki o rękę.
Annie poczuła, że jej serce na moment się zatrzymało, a
potem zaczęło galopować w oszałamiającym tempie. W
ciągu kilku minionych tygodni Max zachowywał się bardzo
dziwacznie. Być może znalazł sobie odpowiednio lodowatą
panienkę i zamierza się oświadczyć, gdy tylko ona ociupin-
kę odtaje.
- A co... cię powstrzymuje?
- Ostatnio trochę narozrabiałem. Niechcący ją zrani-
łem i nie jestem pewien, czy ona zgodzi się za mnie wyjść i
mieć ze mną dziecko.
- Więc chyba jest wariatką.
- Mmm... skądże. To najsłodsza, najcudowniejsza ko-
bieta, jaką znam. Spróbuję ją przekonać, chociaż ona chyba
ma za dużo zdrowego rozsądku, żeby poślubić takiego pa-
lanta jak ja.
- Nie jesteś palantem.
- Dziękuję. To bardzo wielkoduszne stwierdzenie.
Annie mocno splotła palce. Pragnęła, aby Max jej się
oświadczył i jednocześnie się bała, że on to zrobi. Było to
całkiem bez sensu, lecz miłość rzadko ma coś wspólnego z
logiką.
- Jak sądzisz, Annie, co ona mi odpowie? - Max po
głaskał ją po policzku. - Da mi szansę, czy uzna, że za
nadto ją zraniłem?
Strona 139 z 151
S
R
- Na pewno ci wybaczy, jeśli cię kocha.
- Oby tak się stało. - Pocałował kącik jej ust. - Bo my-
ślę o niej bezustannie. Chcę spędzić z nią resztę życia,
obejmować tę kobietę, dzielić z nią smutki i radości, roz-
mawiać i...
- Nawet się kłócić?
- Och, to nas nie ominie - przyznał z uśmiechem. -Ale
pewna mądra osoba powiedziała mi kiedyś, że kłótnie koń-
czą związek dwojga ludzi tylko wtedy, jeśli oni tego chcą,
więc ten problem mnie nie martwi. Ja nigdy nie dam jej
powodu do odejścia i wiem, że ona zawsze dotrzymuje sło-
wa.
- Max... przecież ty nie wierzysz w małżeństwo. Ja-
kim cudem tak szybko zmieniłeś zdanie?
- Nie powiedziałbym, że szybko. Zajęło mi to prawie
dwadzieścia dwa lata - przyznał, odgarniając kosmyki wło-
sów z jej czoła. - Ale do pewnych spraw trzeba dojrzeć, a to
długotrwały proces. Poza tym jestem strasznym upar-
ciuchem, jak mawia babcia.
- Trzy tygodnie temu nie kryłeś swoich poglądów.
Stwierdziłeś, że wszystkie kobiety marzą tylko o złapaniu
chłopa. Nawet spytałeś, czy nie wstąpiłam do klubu.
Do licha. Spodziewał się, że niektóre słowa rykoszetem
wrócą do niego. Przez całe lata otwarcie naigrawał się z in-
stytucji małżeństwa, a teraz nieoczekiwanie zmienił front.
Musiał więc pogodzić się z tym, że wszyscy w Mitchellton
długo będą śmiać się z niego do rozpuku. A niech tam. Z
Annie u swego boku mógł znieść dobroduszne kpiny.
- To był mój ostatni wyskok.
- A dzieci? Nigdy nie zamierzałeś ich mieć.
Strona 140 z 151
S
R
- Bałem się, że byłyby obiektem walki między rozwo-
dzącymi się rodzicami. - Przysunął się bliżej i objął Annie,
drugą ręką głaszcząc ją po włosach. Robił to tak czule, że
jej oczy wypełniły się łzami wzruszenia. - Nie chciałem,
aby moje dziecko cierpiało, więc uznałem, że lepiej zrezy-
gnować z zakładania rodziny.
- Decydujesz się na wielki krok. - Tak bardzo chciała
wierzyć, że Max wie, co robi. Musiała jednak być ostrożna.
Bezwiednie przełknęła ślinę, czekając na upragnione wy-
znanie. Pełna nadziei, że je usłyszy.
- To nic wielkiego, jeśli człowiek znajdzie tę właści-
wą kobietę, Annie. - Max przygarnął ją do siebie. - Tak bar-
dzo cię kocham. Chyba od zawsze, ale uświadomiłem to
sobie dopiero wtedy, gdy omal cię nie utraciłem.
- A jeśli się okaże, że nie mogę urodzić dziecka? -
szepnęła po długiej chwili milczenia.
- Najbardziej pragnę twojej miłości, Annie. I przysię-
gam, że ja zawsze będę cię kochał tak samo, niezależnie od
tego, czy dasz mi dziecko. Moje uczucia do ciebie nigdy się
nie zmienią - zapewnił żarliwie.
Wiedziała, że jego słowa płyną prosto z serca. Max po-
wiedział jej kiedyś, że porządny facet nie będzie się przej-
mował tym, czy ona może mieć dzieci. Ale wtedy żadne z
nich nawet się nie domyślało, że mówił o sobie.
- Ja też cię kocham - wyznała drżącym głosem.
- Annie... - Zamknął ją w uścisku, usiłując scałować z
jej twarzy wszystkie łzy. - Już dobrze, skarbie. Nie płacz.
- To ze szczęścia.
- Dzięki Bogu. - Uniósł ją i trzymając w ramionach,
Strona 141 z 151
S
R
zawirował po parkingu. Miłość była wolnością, której nigdy
nie zaznał, oraz sensem życia.
- Max, puść mnie - zapiszczała Annie.
- Wykluczone. - Cmoknął ją w czubek nosa i zaniósł
do baru.
- Niech mnie licho, jeśli to nie nasz stary kumpel Max
Hunter - zawołał jeden z członków muzycznego zespołu.
- Cześć, Conn. - Max dopiero teraz poznał szkolnego
kolegę. - Jak leci?
- Całkiem niezle.
Max zauważył w tłumie wiele przyjaznych twarzy i
uśmiechnął się radośnie. Trudno o lepsze audytorium.
- Josh - zwrócił się do szeryfa. - Masz komórkę?
- W zasadzie nie powinienem ci pomagać, chłopie. -
Josh mrugnął do niego porozumiewawczo. - Ale zrobię to
dla Annie.
- Więc zadzwoń do mojej babci.
- Max, co ty wyprawiasz? - spytała Annie, a zacieka-
wieni goście otoczyli ich ciasnym kręgiem.
- Załatwiam... sprawy rodzinne. - Max usiadł na jed-
nym z solidnych stolików i posadził sobie Annie na kola-
nach. Następnie wziął od Josha telefon i przyłożył go do
ucha. - Babcia? To ja. Chcieliśmy, żebyś dowiedziała się
pierwsza... Annie i ja pobieramy się.
Okrzyk Grace zagłuszyły głośne wiwaty znajomych, kla-
skanie i tusz zagrany na perkusji. Telefon przechodził z rąk
do rąk, ponieważ wszyscy chcieli dzielić moment radości z
Grace Hunter.
Strona 142 z 151
S
R
- Oto upadek jednego z wielkich - oznajmił ktoś przez
megafon.
- Ja tylko padłem na kolana - szepnął Max, patrząc w
niebieskie oczy Annie. - Ale miłość jest tego warta.
Strona 143 z 151
S
R
EPILOG
- Szczęśliwa?
Annie uśmiechnęła się sennie i oparła o tors męża, a on
natychmiast wziął ją w ramiona.
- Mmm... uwielbiam robaczki świętojańskie - zamru-
czała, obserwując migoczące punkciki nad ciemną rzeką
Missisipi i przeciwległym brzegiem.
- Wiem. - Max zaśmiał się ciepło. - Mówiłaś tylko o
nich po powrocie z naszej podróży poślubnej. Znajomi chy-
ba uznali, że to wszystko, co widziałaś.
- Oprócz wnętrza naszej kabiny.
- A czyja to wina?
- Moja. Ale nie narzekałeś.
- Jak mógłbym narzekać na coś tak bliskiego mojemu
sercu - szepnął, a jego ciepły oddech musnął jej ucho, wy-
wołując słodki dreszczyk.
Teraz znali się już tak dobrze, wiedzieli, jak sprawić so-
bie nawzajem rozkosz, lecz nadal zdarzały się cudowne
niespodzianki.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]