[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Trudno, wejdz. Ale jestem nie uczesana, mam mokre włosy w
strąkach... - Otworzyła szeroko drzwi.
- Piękna suknia! Wspaniale pasuje - stwierdził entuzjastycznie.
- Góra jak zwykły podkoszulek i okropnie obcisła...
- Wspaniała suknia - powtarzał Derek. - Pożyczyłem ją od sąsiadki. Ale ty
wyglądasz w niej lepiej niż ona.
- Jest zbyt krótka. Lafiryndowata. Moja babka dostałaby spazmów, gdyby
mnie w czymś takim zobaczyła.
- Ale cię nie zobaczy, więc o co chodzi?
- Czuję się w niej zupełnie goła...
Derek wziął się pod boki i zaczął cmokać.
- Poznaję zupełnie nową Chessey Banks Bailey. Zupełne cudo. Miałem
nosa, że cię pocałowałem tam w gabinecie. Jesteś wspaniała, kochanie!
- Do wszystkich kobiet mówisz kochanie?
- W zasadzie do wszystkich. Bo mam dobre wychowanie. Ale teraz
mówię to do ciebie zupełnie inaczej... Z przekonaniem.
Zaczerwieniła' się, ale i lekko uśmiechnęła. Teraz Derek powinien jeść jej
z ręki. Już nie będzie stawiał oporu, by pojechać z nią do Nowego Jorku.
- Czy nie będę zbyt... ostentacyjna w tym stroju, tam gdzie idziemy?
- Wszyscy będą się na ciebie gapić. Tak jak zawsze mężczyzni gapią się
na piękne kobiety. Tak jak ja teraz gapię się na ciebie.
S
R
Poczuła przyśpieszone bicie serca. Czyżby to nie on wpadł w jej sidła, ale
ona w jego?
- No, ale jeśli masz zamiar gnębić mnie przez cały wieczór swoją
obecnością, to lepiej się pośpiesz. Musimy jeszcze zjeść kolację...
- Umieram z głodu - przyznała. - Zjadłabym konia z kopytami. Co jest na
kolację?
- %7łabie udka bez kopyt.
Chessey zrobiło się mdło. On żartuje, pomyślała. Chce mnie ostatecznie
przestraszyć, A jeśli poproszę o coś innego, to mnie odwiezie do E'town i
tam zostawi...
Wzięła głęboki oddech i wymuszając na twarzy uśmiech, odparła:
- %7łabie udka? To musi być coś wspaniałego. We francuskich
restauracjach w Waszyngtonie jest to najdroższe danie.
Derek McKenna rzeczywiście do każdej ze spotkanych kobiet mówił
kochanie". W barze U Jake'a" pełno było kobiet, które za to jedno słówko
Dereka odpłacały nie tylko uroczymi uśmiechami, ale i gorącymi
pocałunkami. Jednakże równie gorąco witali go mężczyzni, choć na
szczęście nie obcałowywali. Uśmiechali się, klepali po plecach i wygłaszali
stereotypowe zdania, takie jak: ale ci się udało" albo cieszę się, że im się
wymknąłeś".
- Pani jest z Waszyngtonu, tak? - spytał barman, stawiając szklankę
przed Chessey, która wiodła wzrokiem za Derekiem witającym się ze
starszymi wiekiem bywalcami, siedzącymi przy stolikach pod ścianą. - On
się z panią żeni?
S
R
- Nie.
- No, to jak się to stało, że stary McKenna wpuścił panią do domu?
- Nie wiem
- Stary jest twardy. Trzymał mocno Dereka. Pilnował go jak cholera...
przepraszam panienkę za to słowo, ale pilnował go naprawdę jak cholera, bo
Derek miał takie coś, że do niego dziewczyny leciały jak pszczoły do
kwiatka. Wydzwaniały od świtu do nocy, nachodziły na farmie, latały za nim
po całej szkole w czasie przerw, prosiły, żeby im ciągle pomagał w lekcjach,
które mogły zrobić same... Tak to było - zakończył z dumą w głosie
rozmowny barman.
- I on się też uganiał za kobietami?
- O nie! Derek to honorowy facet. %7ładnej krzywdy nikomu nie zrobi. I
dlatego chłopaki go lubią, bo im sióstr nie podrywał. Derek to fajny facet.
Wszyscy się cieszą, że mu się udało.
- Jutro wieczorem musi odlecieć do Nowego Jorku - powiedziała
Chessey.
- A on o tym wie? - spytał podejrzliwie barman.
- On wie, że ja tego chcę.
- Dam pani jedną radę, panienko. Czy pani...? Derek to uparciuch. Robi,
co sobie uwidzi, że chce zrobić. Jeśli nie podsunie mu pani przekonującego
powodu, żeby poleciał do tego Nowego Jorku, to nie poleci. A rozkazy to on
przyjmuje od jakiegoś generała albo innego dowódcy. Chociaż, bo ja wiem...
Teraz, po tym, co przeszedł, to może nawet i generała nie posłuchać.
Chessey patrzyła na Dereka przygotowującego się do pierwszej partii
bilardu. Właśnie z wielką uwagą wcierał kredę w czubek kija. Spędziła z nim
S
R
cały dzień, wbijając mu do głowy, jak ma się zachowywać w konkretnych
okolicznościach, co mówić, a czego nie mówić, i przez cały czas miała
nadzieję, że w którymś momencie Derek przestanie się boczyć, uśmiechnie
się i powie, że koniec droczenia się, że oczywiście chętnie wypełni
patriotyczny obowiązek i zgadza się przez miesiąc uścisnąć tyle to a tyle
dłoni. Jednakże Derek nie wydawał się skory do tak radykalnej przemiany.
Jaki znalezć argument?
- Dziękuję za radę. - Wyjęła z teczki pięciodolarowy banknot i położyła
na barowej ladzie.
- Dziękuję, panienko - odparł uradowany barman.
Obróciła się w kierunku bilardowego stołu, wokół którego kręcił się
Derek. Długo mu się przyglądała, a potem postanowiła wykonać pierwszy
ruch:
- Derek! - zawołała.
- Słucham, Chessey? - odparł grzecznie.
- Chciałabym, żebyś nauczył mnie w to grać.
- Po co?
- Bardzo mnie ta gra interesuje.
Mężczyzni zgromadzeni wokół stołu, przy którym stał Derek, patrzyli
teraz na Chessey. Miała wrażenie, że ją rozbierają wzrokiem. Jest chyba
ubrana zbyt, zbyt... Nie mogła znalezć słowa, choć narzucało się jej
określenie, że jest ubrana zbyt bezwstydnie, jak na to miejsce, jak na stosunki
łączące ją z Derekiem i jak na jej oficjalną pozycję w administracji pań-
stwowej.
S
R
To będzie trudniejsze, niż sądziłam, pomyślała. Ale zaszłam już za
daleko, by teraz rezygnować. Spróbuję grać wampa. Potrząsnęła głową,
przerzucając włosy na twarz. Jedno oko było teraz zakryte blond pasmem.
- Co ty wyrabiasz, Chessey? - Derek był wyraznie zaskoczony jej
zachowaniem i propozycją uczestniczenia w grze.
- Nic. A bo co?
- Po co ci bilard?
- Interesuje mnie.
- Hm... No, to chodz.
Podeszła.
- To jest biała kula. Mam zepchnąć nią czerwoną kulę do kieszeni.
Chessey pochyliła się nad stołem, tylko po to, by Derek lepiej zobaczył
to, co chciała pokazać. I przyoblekła twarz w uśmiech, który w jej założeniu
miał być uwodzicielski.
- Wiesz co, ty to zrób! - Derek odstąpił od stołu, podając jej kij.
Chessey złożyła się i uderzyła. Czerwona kula wyskoczyła w powietrze, a
potem łukiem poszybowała w głąb baru, natomiast biała wylądowała w
kieszeni.
- Czy mam jakiś punkt za wrzucenie białej do kieszeni? - spytała
niewinnym głosem.
- Nie, Chessey. Tracisz za to kolejkę.
- To niesprawiedliwe. - Złożyła usta w podkówkę.
- Takie są zasady gry.
Przez następne dziesięć minut Derek wyjaśniał jej tajniki gry w bilard, a
pomagali mu w tym trzej przyjaciele, jedna była przyjaciółka, obecnie matka
S
R
trojga dzieci i najlepsza bilardzistka w miasteczku, oraz barman, który nie
miał wiele roboty za ladą.
- To dla mnie zbyt trudne - płaczliwie stwierdziła Chessey pod koniec,
zastanawiając się, czy nie przesadzi, jeśli ozdobi swoje zachowanie kilkoma
łazami.
Przesadzi. Tego było za wiele. Derek jest zbyt przebiegły, aby się nie
zorientować w jej grze.
- Derek dobrze panią nauczy, on jest mistrzem - powiedział któryś z
przyjaciół.
- Nigdy nie musiał płacić za swoje piwo - dorzucił barman.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]