[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Pomimo jej stylu ubierania się - powiedział - rzadko spotyka się dziewczyny takie, jak ona.
- Wiem - Holger skinął głową.
- Wybacz mi zuchwałość pytania, ale Bóg dał mi oczy po to, \ebym patrzył. Ona nie jest
twoją kochanką, prawda?
- Nie.
- Tym głupiej z twojej strony.
- Toć ja mu wcią\ to mówię, i mówię - zahuczał krasnolud. - Dziwaczny to gatunek, rycerze.
Cały świat przemierzą, \eby dziewicę ratować, a potem jakoś nie wiedzą co z nią robić. Jeno do
domu ją odprowadzą, a mo\e na śmiałość wielką się zdobędą, \eby na kolanach błagać o wstą\kę
na rękaw. Cud to prawdziwy, \e jeszcze ze szczętem nie wymarli.
Alianora wróciła przed zmierzchem.
- Widziałam z daleka kościół - powiedziała. - Widziałam równie\, bli\ej nas, dwie warowne
wioski dzikich ludzi, a wokół nich czaszki, powbijane na włócznie. Wielkie trwa tam poruszenie,
jakby mieszkańcy szykowali się do wojny.
- Tak właśnie jest - powiedział Holger. Alianora zmarszczyła brwi.
- Znalazłam dla nas drogę - przez przełęcz. potem w górę na płaskowy\. Nie ma tam \adnych
osad, pewnie dlatego. \e w jakiejś pobliskiej jaskini osiadł troll. Jednak mogą nas wyśledzić
myśliwi, którzy tam polują. Wyśledzić i sprowadzić nam na głowę oddział zbrojnych, \eby nas
schwytali na po\arcie.
- Ha, smutny to koniec dla dzielnego rycerza być upieczonym we własnej zbroi - powiedział
Carahue. Uśmiechnął się szeroko. - Chocia\, jak sądzę, steki z sir Ruperta, Hugiego i ze mnie
oka\ą się dość twarde i \ylaste, nieporównywalnie gorsze od kruchej pieczeni z twoich pięknych
nó\ek.
Alianora uśmiechnęła się i zarumieniła po czubki uszu. Carahue ujął jej dłoń.
- Gdyby doszło do najgorszego - powiedział grobowym głosem - musisz odlecieć, nie
zwa\ając na nas. Zwiat bez większego uszczerbku mo\e sobie pozwolić na stratę takich jak my,
ale stałby się miejscem naprawdę ponurym, gdyby zabrakło na nim ciebie, która go
opromieniasz.
Potrząsnęła głową, nic nie mówiąc, i nie od razu wycofała swą dłoń. Ten facet, pomyślał
Holger, jest prawdziwym fachowcem. Nie przychodziła mu do głowy \adna błyskotliwa myśl,
nic, co mógłby wtrącić do ich rozmowy, a czuł, \e ju\ dłu\ej nie potrafi słuchać tego, co mówi
Saracen. Wysforował się na czoło grupy, czując się podlej z ka\dą chwilą. Carahue wcale nie
kłusuje w moim lesie, powiedział sobie, ale niezbyt długo udało mu się wytrwać przy tej opinii.
Czy ten człowiek nie miał za grosz taktu ani poczucia przyzwoitości? A Alianora, czy ona nie
widzi co się dzieje...? No có\, niby dlaczego miałaby widzieć? Nigdy przedtem nie była
wystawiana na tego rodzaju próby. Najbardziej wyświechtane banały i pochlebstwa wzięłaby za
głęboką mądrość i szczere uczucia. Carahue, niech go diabli porwą, nie miał prawa postępować
w ten sposób z istotą tak bezbronną. Poza tym, na tak wa\nej i niebezpiecznej wyprawie nikt nie
miał prawa do... do... A niech to wszystko szlag trafi!
Wieczorem dotarli do płytkiej kotliny. Przed nimi wznosiły się stoki, na które przyjdzie im
wspiąć się następnego dnia - skały spiętrzone na skałach, a\ po rysującą się czernią na tle nieba,
zębatą jak piła grań. Ale tutaj, na dole, spieniony wodospad spadał z ciemnobłękitnego urwiska
do stawu, barwionego czerwienią przez zachodzące słońce. Brzeg po tej stronie był niski i
łagodny. Gdy się zbli\yli, stado dzikich kaczek odleciało z szumem, lądując milę dalej.
Powróciła cisza.
- Miałam nadzieję, \e uda nam się tu dotrzeć jeszcze dzisiaj - powiedziała Alianora. - Je\eli
zarzucimy na noc kilka sznurów, na śniadanie mo\emy mieć coś lepszego ni\ tylko solone mięso
i suchary.
Hugi potrząsnął wielką, kudłatą głową. - Nie wiem, dziewczyno. Ta kraina cała cuchnie złem,
w tym jednak miejscu jest w powietrzu odór, któregom nigdy nie spotkał.
Holger wciągnął w płuca bryzę, niosącą wilgotne, zielone zapachy.
- Mnie się wydaje w porządku - powiedział. - Tak czy inaczej, nie uda nam się okrą\yć tego
jeziora przed zapadnięciem nocy.
- Mo\emy wrócić i nocować na wzgórzu, z którego zeszliśmy - powiedział Carahue.
- Wracać dwie mile po własnych śladach - parsknął Holger. - Mo\esz tak zrobić, panie, je\eli
sobie tego \yczysz. Ja się nie boję tu nocować.
Saracen poczerwieniał, wyraznie powstrzymując gniewną odpowiedz. Alianora powiedziała
pośpiesznie:
- Patrzcie, tam jest dobre, suche miejsce.
Mech pluskał pod stopami, nasiąknięty jak gąbka. Jednak w pobli\u le\ał wielki głaz, jego
pochyłe boki były nakrapiane porostami, płaski szczyt pokrywała warstwa zieleni dostatecznie
gruba, \eby rosła tam krótka, sztywna trawa. W pobli\u środka głazu dostrzegli kępę uschniętych
krzewów, dobrze nadających się na opał. Alianora rozło\yła ramiona i powiedziała:
- Jakby specjalnie dla nas przygotowane.
- Ano, tak wygląda - mruknął Hugi. Nikt nie podjął tematu.
Holger i Carahuc uło\yli krąg ochronny i zajęli się zwierzętami, a w tym czasie Hugi wyjętą z
juków siekierą narąbał drewna. Słońce schowało się za wzgórzami na zachodzie, ale potowa
nieba ciągle płonęła szkarłatem, jakby giganci podło\yli na nim ogień.
Alianora wstała od płomienia roznieconego jej rękami.
- Pójdę zarzucę sznurki, zanim rozpali się na dobre.
- Nie, zostań tutaj, błagam - powiedział Carahue. Siedział ze skrzy\owanymi nogami. jego
ciemna, przystojna twarz zwrócona była w górę. ku Alianorze. Podczas całej tej trudnej
wędrówki jakimś cudem udało mu się utrzymać swój malowniczy strój w stanie niemal
nieskazitelnej czystości.
- Nie chcesz je\ świe\ej ryby?
- Tak. oczywiście. Jednak przyjemności podniebienia są niczym w porównaniu z jeszcze jedną
godziną tego krótkiego \ycia, spędzoną w obecności idealnego piękna.
Dziewczyna odwróciła głowę. Holger zauwa\ył jak jej twarz pociemniała rumieńcem. Był
niemal do bólu świadomy młodych krągłości pod łabędzią tuniką, du\ych, szarych oczu,
miękkich ust, ruchliwych dłoni.
- Nie... - szepnęła - nic bardzo wiem. co masz na myśli, sir Carahue.
- Usiądz tutaj - poklepał darń obok siebie - a w miarę moich skromnych mo\liwości postaram
się ci to wytłumaczyć.
- Ale... ale... - Spojrzała na Holgera zamglonym wzrokiem. Duńczyk zacisnął zęby i odwrócił
się. Kątem oka zauwa\ył jeszcze, \e Alianora siada obok Carahue.
- Zarzucę sznurki - warknął. Chwycił je gwałtownie i zszedł ze skały. Od powstrzymywania
się, \eby nic spojrzeć w tył rozbolała go szyja. Zanim wszedł w trzciny na tyle głęboko, \e stracił
ich z oczu, jego buty i spodnie były ju\ całkowicie przemoczone. I tak by się niezbyt
przejmowała, gdyby złapał zapalenie płuc. Przestań się wreszcie nad sobą u\alać! Winić za to, \e
Alianora dała się nabrać takiemu oszustowi, mógł wyłącznie siebie. To przecie\ on ją odrzucił, a
nie odwrotnie, prawda? Tyle tylko, \e w tych okolicznościach musiał tak postąpić. Los spłatał mu
doprawdy parszywego figla.
Wycinał sobie no\em drogę przez sitowie. Z cię\kiej zbroi, którą zwykle nosił, miał na sobie
tylko pas, gdy\ resztę zdjął podczas przygotowywania obozowiska. Podobnie zrobił Carahue, ale
Holgerowi brakowało wrodzonej elegancji Saracena. był ubłocony, spocony i wymięty. Nie nosił
nawet swej własnej twarzy. Nic dziwnego, \e Alianora... Właściwie dlaczego mu na niej tak
zale\y? Powinien być zadowolony, \e znalazła kogoś, kto go od niej uwolni. Przeklęte sitowie!
[ Pobierz całość w formacie PDF ]